To nie był dobry czas na odkrywanie świata… Wszystkie plany podróżnicze rozsypały się jak domek z kart… Paradoksalnie, jedynym stałym elementem mijającego roku była zmiana: kierunków, terminów i destynacji… i jeszcze niepewność – czy w ogóle uda się gdzieś wyjechać? Czy jednak 2020 rok powinnam uznać za stracony? Bynajmniej! Mimo wszystkich ograniczeń udało mi się zobaczyć kilka ciekawych miejsc, także w najbliższej okolicy, a egzotyczne wyjazdy zamieniłam na literaturę podróżniczą i orientalną kuchnię. Zapraszam na doroczne résumé!
To miał być kolejny rok pełen wrażeń, emocji i egzotycznych atrakcji. Najpierw zimowy Sztokholm, potem może majówka w Oslo i długi czerwcowy weekend na Istrii… Krótki wypad nad Bałtyk połączony ze zwiedzanie Rugii, jesienny odpoczynek w Andaluzji, albo na Bałkanach, i wreszcie egzotyczne wakacje w Indonezji, a może w Meksyku… Niewiele zostało z tych zuchwałych planów, choć emocji było rzeczywiście pod dostatkiem, nie zawsze tych podróżniczych… Jak upłynął mi ten przedziwny rok? Zobaczcie sami!
STYCZEŃ
Nowy Rok Chiński przywitałam w Dim Sum Garden – królestwie chińskich pierożków we Wrocławiu. W moim bambusowym parowarze znalazły się pyszne dim sum z kurczakiem i nepalskimi przyprawami oraz z wieprzowiną z porem i kolendrą. A do tego jeszcze tajski Pad Thai… Czy można sobie wymarzyć lepsze rozpoczęcie Roku Metalowego Szczura? ;)
LUTY
W połowie lutego zawitałam do Sztokholmu – miasta położonego na 14 wyspach w miejscu, gdzie wody słodkowodnego jeziora Mälaren mieszają się ze słonymi wodami Bałtyku. Ponad połowę powierzchni stolicy Szwecji zajmują lasy, jeziora i parki narodowe – nic dziwnego, że zamiast wielkomiejskiego pośpiechu panuje tu sielska atmosfera…
Najstarsza część Sztokholmu (Gamla Stan), która przypomina muzeum pod gołym niebem, zachwyciła mnie hanzeatycką zabudową. Labiryntem wąskich, brukowanych uliczek dotarłam na główny plac miasta (Stortorget), by podziwiać baśniowe kamienice w prawdziwie skandynawskim stylu oraz Muzeum Konika z Dalarna – symbolu Szwecji.
Obejrzałam zmianę warty przed Pałacem Królewskim, znalazłam najwęższą uliczkę Starego Miasta i podziwiałam ratusz z czerwonej cegły, z wieżą zwieńczoną trzema złotymi koronami. Każdego roku odbywa się tu bankiet dla laureatów Nagrody Nobla.
W plątaninie zaułków odnalazłam figurkę „Chłopca, który patrzy na księżyc” – najmniejszy pomniczek w Szwecji, zimą otulany przez mieszkańców malutką czapką i szalikiem :) Pozostawienie przy nim monet lub cukierków przynosi odwiedzającym szczęście :)
W Muzeum Okrętu Vasa podziwiałam potężny galeon zbudowany w 1628 r. z rozkazu króla Gustawa II Adolfa, który miał służyć w wojnie z Polską. Niestety… (na nasze szczęście! ;) królewski galeon, mierzący 53 m wysokości i 69 m długości, zatonął w sztokholmskim porcie wypływając w swój dziewiczy rejs… ;) Wydobyty z dna Bałtyku po 333 latach w prawie nienaruszonym stanie (!) i poddany konserwacji robi niesamowite wrażenie! Jest jedynym zachowanym statkiem z XVII w.!
W trakcie zwiedzania, szwedzkim zwyczajem, celebrowałam fikę – tradycyjną przerwę na kawę i ciacho :) W kultowej cukierni Vete-Katten skusiłam się na słynną cynamonową kanelbulle oraz semlę – drożdżówkę z masą marcepanową i bitą śmietaną… Prawdziwa rozpusta! :)
Niecodzienną atrakcją było samo poruszanie się po mieście, gdyż sztokholmskie metro jest nazywane najdłuższą galerią sztuki na świecie. Na ponad 90 stacjach można oglądać niezwykłe mozaiki, rzeźby i freski, a każda stacja jest zaprojektowana przez innego artystę.
Na koniec wizyty w Sztokholmie odwiedziłam jedyne na świecie Muzeum Nobla, gdzie prezentowana jest ponad 100-letnia historia tej prestiżowej nagrody. W poszukiwaniu polskich akcentów odnalazłam ślady Olgi Tokarczuk, która zaledwie kilka tygodni wcześniej odebrała z rąk króla Karola XVI Gustawa noblowski złoty medal.
MARZEC – MAJ
Kiedy na początku marca z Lombardii płynęły już niepokojące pandemiczne wieści, ja objadałam się wyśmienitą carbonarą we wrocławskiej Pracowni Makaronu Ragu i snułam plany o kolejnej podróży do ukochanej Italii… Jak chyba większość z nas uznałam, że najpóźniej do lata świat wróci na swoje stare tory…
Dokładnie tydzień później cała Europa zamknęła granice, a ja poczułam się tak, jakby znów nastały czasy żelaznej kurtyny… Te kilka tygodni przymusowego siedzenia w domu wykorzystałam na czytanie zaległych książek podróżniczych, zwłaszcza o Skandynawii i krajach nordyckich, które kupiłam z myślą o majówce w Oslo, a może i wakacjach na fiordach… (czytaj TUTAJ)
CZERWIEC
Z wielką ulgą przywitałam luzowanie pandemicznych restrykcji i na powitanie lata znów wybrałam się do Wrocławia. Z przyjemnością zajrzałam na romantyczny Ostrów Tumski – najstarszą część miasta, gdzie do dnia dzisiejszego etatowy latarnik, w czarnym meloniku i pelerynie, zapala przed zmierzchem zabytkowe latarnie gazowe… Malownicze zakątki zachęcają tu do zwolnienia tempa, złapania oddechu i odpoczynku.
Namiastką wakacji stały się dla mnie położone nad Odrą miejskie plaże ze złotym piaskiem, leżakami, wakacyjnym klimatem i muzyką w tle.
Korzystając z okazji odwiedziłam także elegancki Zamek Topacz, którego historia sięga XIV w. Średniowieczno-renesansowa budowla, zamieniona w luksusowy hotel, jest otoczona malowniczym ogrodem oraz stawem z plażą, ścieżkami rowerowymi i trasami kajakowymi. Na terenie zamku mieści się Muzeum Motoryzacji, z ponad setką pojazdów z lat 30-tych XX w. i z czasów PRL-u oraz największa w Polsce kolekcja samochodów Rolls Royce & Bentley.
LIPIEC – SIERPIEŃ
W ramach akcji #podróżujdotutaj oraz #rowerowaczestochowa odbyłam kilka rowerowych wycieczek po najbliższej okolicy, na które zawsze brakowało mi czasu. Przejechałam się malowniczą Aleją Brzozową, podziwiałam balansujące rzeźby Jerzego Kędziory w podjasnogórskim parku, a siedząc na molo przy La Playa w Parku Lisiniec poczułam wakacyjny klimat miejskiej plaży.
Przejechałam także kilka kilometrów Liswarciańskim Szlakiem Rowerowym, by na koniec uwiecznić ten moment motywem „Buszująca w zbożu” ;) Tym samym, całkiem nieświadomie, wpisałam się w instagramowy trend: #wakacjenabali ;)
WRZESIEŃ
Na początku września, pierwszy raz od siedmiu miesięcy (!), ruszyłam poza granice kraju. Po tygodniach niepewności, zmiany planów, kierunków i przekładania terminów rezerwacji, wreszcie mogłam cieszyć się śródziemnomorskim słońcem i ciepłym morzem.
Celem mojej podróży była Sardynia, wyspa pięknych plaż, szmaragdowej wody i celebrytów z całego świata ;) I gdyby nie pandemia prawdopodobnie nieprędko zawitałabym w ten rejon Europy, bo Sardynia nigdy nie była na mojej top liście marzeń… Zupełnie niesłusznie, więc nie ma tego złego!… :)
Pobyt na Sardynii rozpoczęłam w Alghero – katalońskim mieście z XIV w. zwanym Barcelonettą, czyli małą Barceloną, które nigdy nie zapomniało o swojej hiszpańskiej przeszłości. Do dziś jego mieszkańcy posługują się dialektem katalońskim, nazwy ulic są pisane w dwóch językach, a w restauracjach jada się hiszpańską paellę.
Stare Miasto zachwyciło mnie katalońskim gotykiem i krętymi uliczkami pełnymi kafejek, restauracji i sklepików z biżuterią zdobioną czerwonym koralem, który poławia się w tym regionie.
Spacerując wzdłuż murów obronnych nadmorską promenadą podziwiałam romantyczny zachód słońca z widokiem na Capo Caccia.
W drodze do Groty Neptuna (Grotta di Nettuno), położonej u podnóża klifu o wysokości 110 m, pokonałam wykute w stromej ścianie skalnej 654 schody – najpierw w dół, a potem… w górę :)
Dotarłam także na Półwysep Stintino, by zażywać kąpieli słonecznych na La Pelosa – najpiękniejszej plaży Sardynii, zwanej europejskimi Malediwami, z drobnym jasnym piaskiem, turkusową wodą i aragońską wieżą z XVI w.
W średniowiecznym miasteczku Bosa położonym nad rzeką Temo – jedynej żeglownej rzece Sardynii, spacerowałam po najwęższych uliczkach na wyspie. Podziwiałam eleganckie domy dawnych patrycjuszy, katedrę z potężną wieżą z trachitowej skały oraz położony na wzgórzu zamek Malaspina.
W kolorowej dzielnicy rzemieślniczej zobaczyłam budynki starych garbarni, które od połowy XIX w., przez prawie sto lat, zaopatrywały całe Włochy w skóry najwyższej jakości.
W drodze do Bosy przejechałam panoramiczną trasą wzdłuż Riviera del Corallo (Riwiery Koralowej) podziwiając malownicze wybrzeże klifowe i szmaragdowe zatoczki. Nazwa regionu pochodzi od czerwonego korala, który był tu wydobywany już w czasach rzymskich.
Korzystając z okazji zajrzałam także do pobliskiej Bosa Marina, która słynie z plaży o ciemnym i lekko promieniotwórczym piasku o leczniczych właściwościach.
Z nadzieją na spotkanie celebrytów ;) odwiedziłam luksusowy kurort Porto Cervo (nazywany sardyńskim Saint Tropez) na Costa Smeralda (Szmaragdowym Wybrzeżu), gdzie wypoczywają najbogatsi w Listy „Forbesa”. Cristiano Ronaldo, Julia Roberts czy Robert Lewandowski to nie jedyne gwiazdy, które doceniły uroki wyspy. Niestety pogoda najwyraźniej też była zarezerwowana dla bogaczy, bo gdy tam dotarłam – lało jak z cebra ;)
W drodze do Porto Cervo zobaczyłam Castelsardo – średniowieczne miasto położone na trachitowym klifie oraz Roccia dell’ Elefante – skałę przypominającą słonia.
Zatrzymałam się także na uroczym wybrzeżu Costa Paradiso (Rajskim Wybrzeżu) pełnym ostrych granitowych skał o fantastycznych kształtach wynurzających się z turkusowo-zielonej wody.
A podczas przerwy na sjestę w portowym miasteczku Santa Teresa di Gallura obserwowałam promy odpływające na Korsykę położoną zaledwie 12 km od wybrzeża Sardynii.
Na nocleg w Alghero wybrałam przestronne mieszkanie z tarasem, położone 10 minut pieszo od Starego Miasta. Wspaniale było rozpoczynać dzień śniadaniem z lokalnych przysmaków kupionych w sklepiku za rogiem, w dodatku w tak pięknych okolicznościach przyrody :)
Drugą część wakacji na Sardynii spędziłam w Cagliari, jednym z najstarszych miast w Europie, które funkcję stolicy wyspy pełniło już w czasach rzymskich. W dzielnicy Castello, położonej na skalistym wzgórzu, wspięłam się na bastion Saint Remy, z którego roztacza się piękna panorama na morze, laguny i góry. Zobaczyłam Wieżę Słonia wzniesioną przez Pizańczyków w XI w., katedrę z romańską fasadą nawiązującą do architektury z Pizy i Lukki, Pałac Królewski, zbudowany przez Aragończyków oraz największego fikusa w życiu :)
A wieczorami chłonęłam atmosferę tętniącej życiem dzielnicy Marina założonej w średniowieczu przez Pizańczyków jako dzielnica portowa. Dzisiaj Marina stała się wizytówką Cagliari – pełno tu dobrych kawiarni i restauracji oraz szeroka baza noclegowa. Ja też uległam jej urokowi i zatrzymałam się w samym sercu Mariny – w klimatycznym mieszkaniu w starej kamienicy, z romantycznym widokiem na miasto, z morzem w tle :)
Ostatni dzień na Sardynii spędziłam na Spiaggia di Simius, na wschód od Cagliari, by ostatni raz w tym roku nacieszyć się ciepłym morzem i śródziemnomorską pogodą.
Pobyt na Sardynii był wspaniałą okazją, by spróbować lokalnej kuchni, która ma swoje korzenie w życiu prostych pasterzy i ubogich rolników. Szczególnie przypadły mi do gustu wyśmienite miejscowe sery: owczy Pecorino Sardo, Scamorza z koziego mleka oraz Casizolu o charakterystycznym kształcie gruszki, wytwarzany z mleka krów gatunku Sardo Bruna.
Nie odmówiłam sobie także lokalnej specjalności – spaghetti z bottargą czyli suszoną ikrą cefala morskiego.
Na deser wybrałam pardulas – szafranowe babeczki nadziewane ricottą, lody mirtowe z owoców przypominających nasze jagody oraz likier z mirtu, najpopularniejszy likier na wyspie.
Śródziemnomorski klimat sprzyja także uprawom winorośli. Wśród wielu sardyńskich odmian endemicznych szczególnie posmakowało mi białe wino szczepu Vermentino oraz czerwone Cannonau, które Sardyńczycy nazywają eliksirem długowieczności.
PAŹDZIERNIK
Ostatni upalny weekend tego roku spędziłam na rowerowej przejażdżce po Wrocławiu. Pod Halą Stulecia obejrzałam pokaz Wrocławskiej Fontanny Multimedialnej, największej w Polsce i jednej z największych w Europie. Zajrzałam także do Browar Stu Mostów, z bogatym wyborem piw rzemieślniczych o unikalnych aromatach. Browar sięga do najdawniejszych tradycji miejscowego piwowarstwa, jego specjaliści odtworzyli nawet recepturę legendarnego piwa z Breslau – Schöps.
LISTOPAD – GRUDZIEŃ
Na początku grudnia, kolejny raz w tym roku, zawitałam do Wrocławia, gdzie nie było co prawda Jarmarku Bożonarodzeniowego, zapachu choinki i grzanego wina na Rynku, ale i tak panowała wspaniała świąteczna atmosfera.
PODRÓŻE KULINARNE :)
W tym roku egzotyczne wyjazdy zamieniłam na podróże kulinarne i poza eksperymentowaniem we własnej kuchni chętnie jadałam poza domem oraz uczestniczyłam w akcji #wspieramgastro zamawiając jedzenie na wynos.
W poszukiwaniu nowych smaków trafiłam do wrocławskiego Baku Lounge z azerską i turecką kuchnią, gdzie skusiłam się na pide ze szpinakiem, qutab z wołowiną, a do tego tradycyjny ayran, kawa po turecku i baklava… Mniam :)
W orientalnym Thai Express pokochałam ostro-kwaśną tajską zupę Tom Yum Ga z kurczakiem oraz makaron z warzywami po chińsku.
Kulinarnym odkryciem roku jest dla mnie indyjska restauracja Thali we Wrocławiu, która zachwyciła mnie pierożkami samosa z sosem tamaryndowym oraz tikka masala z serem paneer i butter masala z kurczakiem. Do tego czosnkowe chlebki naan – niebo w gębie!
Moim osobistym wkładem w podróże kulinarne był smażony ryż po tajsku z ananasem (Khao Pad Sapparot), w którego przyrządzaniu doszłam do perfekcji :)
PODSUMOWANIE
Odwiedziłam jeden nowy kraj: Szwecję i tradycyjnie już zawitałam do ukochanej Italii. Spełniłam dwa marzenia z mojej podróżniczej listy (znajdziesz ją TUTAJ): odnalazłam polskie ślady w jedynym na świecie Muzeum Nobla i jadłam sardynki na Sardynii ;)
Po raz pierwszy dotarłam do Skandynawii i… nabrałam apetytu na więcej!
Podziwiałam XVII-wieczny galeon wydobyty z dna Bałtyku i oglądałam niezwykłe stacje sztokholmskiego metra. Celebrowałam fikę i pokochałam cynamonowe kannelbullar. Próbowałam wędliny z renifera i Kalles Kaviar – kultowej pasty z ikry dorsza, która podana na chrupkim pieczywie z dodatkiem jajka na twardo stała się niemal szwedzką potrawą narodową ;)
Spacerowałam po zaułkach średniowiecznych miast i zobaczyłam tajemnicze nuragi – megalityczne wieże z XV w. p.n.e., które stanowią największą zagadkę Sardynii! Podglądałam różowe flamingi na lagunie koło Cagliari i zażywałam kąpieli słonecznych na najpiękniejszych plażach Europy. Zajadałam wyśmienite owcze sery, jadłam lody o smaku owoców mirtu i odkryłam wino Cannonau – sardyński sekret długowieczności…
Ten rok nie był taki zły… :)
CO JESZCZE ?
Przekonałam się, że świat nie jest przewidywalny. Że wszystkie plany mogą w jednej chwili rozpłynąć się we mgle… Że podróże to nie tylko odległości, i że warto czasem rozejrzeć się po najbliższej okolicy. Że nic nie jest dane raz na zawsze, zwłaszcza wolność podróżowania, a w każdej sytuacji trzeba znaleźć jakieś pozytywne aspekty. I że najważniejsze jest zdrowie…
PLANY NA 2021
To pewnie zabrzmi jak herezja, ale… na razie nie mam żadnych planów :) Nie chcę znów przesuwać terminów, zmieniać kierunków, odwoływać rezerwacji i czuć rozczarowanie, że coś się nie udało… Mam jednak wielką nadzieję, że świat będzie powoli wracał do normalności i wreszcie będzie można cieszyć się wolnością bez żadnych ograniczeń… Tego Nam Wszystkim życzę!
Szczęśliwego Nowego Roku!
Pięknie napisane podsumowanie roku 2020. Wzruszyłam się ! W wielu miejscach byłam. Zaglądam na bloga z wielką przyjemnością. Pogłębiam wiedzę o miejscach w których byłam i oglądam te w których nie będę. Gratuluję „oka” Śliczne zdjęcia. Życzę wielu niezapomnianych podróży. J
Bardzo dziękuję za miłe słowa, zwłaszcza od takiej doświadczonej podróżniczki! Cieszę się, że mój blog przywołuje wspaniałe wspomnienia, bo często wędrowałyśmy podobnymi drogami… Mam nadzieję, że już niedługo znów będzie można się cieszyć swobodą podróżowania, bo jest jeszcze tyle wspaniałych miejsc do odwiedzenia! Serdecznie pozdrawiam!